Legendy i wierzenia
WIERZENIA LOKALNE I HISTORIE MAZURSKIE Z DRESZCZYKIEM w gm. Nidzica i gm. Kozłowo.
2013-06-03 | Wyświetleń: 6030
Bóg śpi na Mazurach, bohater tej wydanej w 1956 roku powieści Hansa Helmuta Kirsta mówi o swojej mazurskiej ojczyźnie: „To najpiękniejszy skrawek ziemi na tym świecie. Jeszcze nie zniszczony, jeszcze wszystko, co się znajduje, to czysta natura.
Kiedy Bóg idzie odpoczywać, kiedy chce spać, wierzę, że przychodzi do nas, że śpi tutaj! Mazurzy i mieszkańcy mówiący w dialekcie dolnoniemieckim (plattdeutsch)? Wierzyli w Kłobuki nazywali je alfami czy koboldami. Sporo zawartych w niej tekstów zostało zaczerpniętych ze zbiorów podań ludowych etnologa Eryka Pohla. Praca jego „Die Volkssvagen Ostpreussen” ukazało się po jego śmierci w 1943 roku w Królewcu. Opowieść o powstaniu mazurskiej krainy. Pan Bóg tworzył ziemię i gdy był już przekonany, że ukształtował całą powierzchnię, odkrył nagle w jednym miejscu głęboką dziurę! A było to miejsce, gdzie teraz znajdują się Mazury. Bóg postanowił zapełnić owo zagłębienie, ale zabrakło już mu na to materiału. Stwórca nie chciał jednak zostawić dziury. Jego wszechwładne ręce sięgały po najdalsze krańce globu, wszędzie coś zagarniały i wrzucały w zagłębienie i tak w jednym miejscu znalazły się elementy pochodzące z dalszych krańców kuli ziemskiej. Góry dostarczyły wielkich kamiennych bloków oraz kamienistej ziemi, która układana warstwami zbudowała pagórki i wzgórza. Z nizin pochodzi glina, z pustyń i stepów piasek. Z części olbrzymich bagien Bóg stworzył mazurskie trzęsawiska. Nawet krainy bogate w podziemne skarby musiały się nimi podzielić, skąd też powstały złoża rudy żelaza, torfu i wapna. Po wielokroć boskie dłonie przenosiły wodę i tak powstały liczne jeziora. Jego roztropność zaważyła na wyglądzie mazurskich lasów. Bóg nie stworzył jednej, wielkiej puszczy, ale podzielił ją na wiele mniejszych kawałków. Tak oto Bóg zapełnił dziurę, dając początek urozmaiconemu i różnorodnemu krajobrazowi. Tak powstały Mazury, które można podziwiać po dzień dzisiejszy. Czyż to nie piękna opowieść o powstaniu mazurskiego krajobrazu, cudnej, mitycznej, „dziury?” Lit.: Moritza 1928.
Natomiast Mazurzy po historycznych dramatycznych przejściach mówią, „Ziemię Mazurską ukształtował uśmiechający się Stwórca - z tym, że był to uśmiech przez łzy”. Warto wiedzieć, że w powiecie nidzickim (Kreis Neidenburg) bez części późniejszego polskiego powiatu działdowskiego, który już wówczas był przez Kongres Wersalski w dniu 28.06.1919 roku przyznany Polsce, ze względu na przebiegający przez Działdowo i okolice węzeł kolejowy do Wolnego Miasta Gdańska, był sporządzony Spis Wyznaniowy na dzień 16 czerwca 1933 roku, który wykazywał: ewangelików - 36 301, katolików – 3 432, innych chrześcijan – 298 oraz wyznania żydowskiego – 123 osoby. Zaznaczam, że podziały religijne nie wpływały na życie codzienne, nie pokrywały się z podziałami narodowościowymi, a mieszkańcy pomimo tych różnic religijnych i kulturowych, gdzie mieszkało kilkanaście narodowości żyli nie tylko zgodnie. Na początku I wojny światowej w drugiej połowie sierpnia 1914 roku uległo zniszczeniu ok. 45 -50 % okolicznych wiosek, ale i takich miast jak: Działdowo, Nidzica i Olsztynek. Mieszkańcy gminy Kozłowo i Nidzica wraz z sąsiadami jeszcze w trakcie trwania działań wojennych przykładnie w niej uczestnicząc już od 1916 roku, dokonali ich szybkiej odbudowy, przebudowy i rozbudowy. Najpierw zaprojektowali, następnie je zbudowali w pięknym europejskim, nowoczesnym XX wiecznym stylu. Może to zabrzmi jak czary, ale na 17 maj 1939 roku powiat w skład którego wchodziła gmina Kozłowo i Nidzica liczył 39 730 osób, aktualnie ok.27 tys. z tendencją spadkową. Co prawda bez gminy Jedwabno ale za to z dwiema gminami z terenu przedwojennej Polski tj. Janowo i Janowiec Kościelny. Wówczas też wg. wykazu na 17 maj 1939 rok było: silników elektrycznych – 540, silników spalinowych – Diesel – 524, natomiast traktorów Lanz – Bulldog – 104. Zaznaczam, że w Polsce dopiero po II wojnie światowej w Ursusie k/Warszawy zaczęto na skalę masową produkcję Ursusów, na wzór w/w niemieckich. Spośród innych maszyn rolniczych było: snopowiązałek – 200, kosiarek do trawy i zboża – 1527, młocarni – 2099, wialni do czyszczenia zboża – 956, rozrzutników do nawozów – 313, koparek – 98, rozrzutników - wicherków do siana – 68, koparek do kartofli – 1536 oraz sieczkarni – 2751. Było 30 mocnych ciągników parowych z przystosowanymi do nich, do orki w polu kilkuskibowymi pługami. Skąd taka ilość bardzo nowoczesnego jak na tamte czasy sprzętu rolniczego, wyrażająca zarazem bogactwo i pracowitość również mieszkańców gminy Kozłowo i Nidzica. Złożyły się na to też takie sprzyjające okoliczności, jak powołana tzw. „Osthilfe” tj. ”Pomoc wschodnia” od 1916 roku dla mieszkańców terenów wschodnich, którzy ucierpieli w wyniku działań wojennych. Powołano też pomoc tzw. miast partnerskich np. dla Działdowa – Charlottenburg (dzisiejsza dzielnica Berlina), a dla Nidzicy – Kolonia, Olsztynka - Lipsk oraz dla Szczytna - Wiedeń stolica Austrii. W sumie państwo niemieckie w odbudowę zniszczonych Prus Wschodnich zainwestowało wówczas kwotę ponad 470 mln marek. Być może dlatego, że jak to się mówi „byt kształtuje poglądy”, więc żadnych konfliktów religijnych czy narodowościowych w okresie międzywojennym na terenie gminy Kozłowo nie stwierdzono.
Natomiast pod koniec i po II wojny światowej, wraz z zwycięską Armia Czerwoną, której żołnierze twierdzili, że w Prusach Wschodnich jest gorzej, niż pod Stalingradem, w ciągu 3 miesięcy zginęło ich w bezpośredniej walce około 92400. Natomiast w wyniku odniesionych ran i złej opieki medycznej zmarło ponad 330 tyś czerwonoarmistów. Straty w ludności cywilnej podaje się na ponad 500 tyś. Niejednokrotnie pierwszymi ofiarami czerwonoarmistów byli jeńcy radzieccy i francuscy, no i ludność cywilna: Niemcy, Ukraińcy, Polacy i Litwini. Szacuje się, że w Prusach Wschodnich ludności cywilnej w tym czasie zginęło ponad 500 tyś. Ziemia Kozłowska i Ziemia Nidzicka były pierwszymi miejscami które doświadczyło tej tragedii. Opisując przejazd przez podpalone radzieckimi ręcznymi ROKS-3 miotaczami gazowymi z samochodów i zamontowanymi na specjalnie do tego przystosowanych czołgach OT-134, domy i obory oraz wyjące, ryczące, żywcem palące się krowy w Kozłowie Małym i Dużym – piszą to oficerowie Armii Czerwonej: mjr Lew Kopielew i kpt. Aleksander Sołżenicyn. Zaczął się wówczas na Ziemi Kozłowskiej i Nidzickiej, która była pierwszym terenem zdobycznym, sądny dzień. Jak pisała Sołżenicyn "Tośmy już dobrze wiedzieli gdy dziewuchy były Niemkami to można je było zgwałcić, potem rozstrzelać". Wyrażał się tym, że dziewczęta, młode kobiety także i matki, którym siłą zabierano wyrywano z rąk dzieci, zbiorowo gwałcono w stodołach. Do tych stodół wpędzano ludność cywilną: kobiety, dzieci i starców za którymi zamykano wrota. Do stodół. strzelano z broni maszynowej, oblewano je benzyną i palono. Wziętych do niewoli jeńców niemieckich zabijano strzałem w tył głowy i jeszcze półżywych, niejednokrotnie drgające w konwulsjach ich ciała rozjeżdżano czołgami. Na drodze E-7 która krótkim odcinkiem należy do gminy Kozłowo, leżały do wiosny placki zwłok rozjechanych, zmiażdżonych gąsięnnicami. Było to tzw. likwidowanie wroga. Na tej drodze znajdowały się spalone i zwęglone zwłoki kobiet, z rozciętymi brzuchami i wyrwanymi z ich wnętrz nienarodzonymi płodami ludzkimi oraz zwłoki ludzkie w tym korpusy dorosłych i dzieci z obciętymi; główkami, rączkami i nóżkami – ofiary azjatyckich barbarzyńskich metod, jak to podaje w swoim wierszu – eseju o prowadzonej wojnie i walkach w zdobywaniu Prus pt. „Wschodniopruskie Noce” Aleksander Sołżenicyn. Zaraz za Armią Czerwoną na tą ziemię przybywali szabrownicy, którzy nie tylko rabowali ale też niejednokrotnie gwałcili i zabijali, tak jak to już czynili przed nimi żołnierze radzieccy. Po krótkim czasie dochodziło do takich sytuacji, że przed polskimi szabrownikami i polską milicją, miejscową ludność, jak i przesiedleńców bronili ci sami czerwonoarmiści, którzy na początku tak niechlubnie się wobec nich zachowali. Należy jednak dodać, że w tzw. szabrze z polskimi szabrownikami wygrała armia radziecka, która na koniec za zabranymi trofiejnymi towarami, zwijała i wywoziła do ZSRR tory kolejowe. Te ponure czasy na terenie gminy Kozłowo i Nidzica trwały kilka lat. Wobec takiej sytuacji powstawały konflikty i dochodziło do tragedii ludności autochtonicznej. Przykład, zabito Mazura w Kownatkach, sprawca znany nie ukarany- nawet nie odbyła się rozprawa sądowa. Były też przypadki gdy cierpiała ludność wysiedlona z kresów wschodnich, która nie miała gdzie się podziać.
W okresie międzywojennym i nie tylko znane były opowieści o Topniku, demonie wodnym zwanym też topichem, topielcem, wodnikiem, Wassermannem,. a których miało oglądać z bliska wielu ludzi. Są niewielkie, mniej więcej takie, jak sześcioletnie dziecko, mają długie włosy ociekające wodą. Ubrani w czerwone przemoczone ubranie, czasem też z założoną czerwoną czapeczką na głowie. Ubrudzeni błotem i wodorostami, uznawani za duchy utopionych ludzi. Posiadali bardzo demoniczny wygląd – mieli podobny do ludzkiego owłosiony tułów, jasnoczerwoną głowę, płetwo kształtne ręce. Zamiast nóg ciemnozielony rybi ogon. Co do ich charakteru podaje się, że w niemieckiej tradycji rusałki są istotami okrutnymi, jeśli je rozdrażnić przez złość czy swawolę, ale pomimo tego jednak często okazują przychylność, wyświadczając ludziom wszelkiego rodzaju dobro. Natomiast o takich właściwościach topichów podania mazurskie nic nie mówią. Pewne jest tylko to, że w niektórych okresach topich wymaga ofiary. Jest taki przekaz, że są takie jeziora, rzeki, stawy i inne zbiorniki wodne w których musi co najmniej utonąć jedna osoba w roku. Moment w którym nadejdzie taka chwila, w której topich ma dostać ofiarę, można usłyszeć, jak on krzyczy w wodzie, śmieje się, płacze, lamentuje, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę osób znajdujących się w jego pobliżu. Zniecierpliwiony oczekiwaniem na swoją ofiarę woła: „Czas idzie i godzina, a człowieka niema” lub „Czas idzie i godzina a żadnej duszy niema”. Zbliżającą się śmierć zapowiadał dźwięk trzykrotnego klaśnięcia topnikowych dłoni. Ten kogo upatrzył sobie jako ofiarę topnik, komu przeznaczona była śmierć poprzez utonięcie z nieprzepartą siłą pędził do wody i pomimo natychmiastowej pomocy musiał utonąć w wodzie lub w jakimś innym płynie, co potwierdza opisana poniższa opowieść.
Legenda o Topniku z jeziora Kownackiego
Dawno temu właściciel dóbr rycerskich z Kownatek Heinrich Haedge jechał powozem ze swoim stangretem ciemną nocą koło jeziora Kownackiego, które miało swego topicha. Stangret, chciał się zatrzymać, poczuł bardzo silne pragnienie, które chciał ugasić piciem wody z jeziora Kownackiego. Właściciel Heinrich Haedge dobrze wiedział, że jezioro co roku wymaga ofiary. Słysząc jednocześnie żałosny głos topicha domagającego się ofiary, wziął od stangreta lejce w swoje ręce i szybkim kłusem pognał konie. Pojechał skrótem, skręcając z głównej drogi tuż za jeziorem Kownackim w polną drogę do Turowa. Powożąc z dużą szybkością minął wieś Turowo. Jechał tak szybko, że dopiero zatrzymał konie z powozem w Browinie. Dokładnie zatrzymał się przed żydowską gospodą, której właściciel Emanuel Beselt, zaprosił go ze stangretem do wnętrza gospody. W gospodzie Heinrich Haedge kazał podać swemu stangretowi piwa. Polecenie to wykonał sam właściciel gospody w Browinie Emanuel Beselt. Stangret niemal natychmiast po wypiciu z kufla piwa, padł na wznak martwy. Tak więc nie uszedł swemu przeznaczeniu, bezwzględny topich dopiął swego, dopadł swą ofiarę. Opowiadanie to wykazuje taki szczegół, że głosu topicha przeznaczona jemu ofiara nie słyszy, albo ten głos jest tak przyciągający, że ofiara nie jest w stanie się jemu oprzeć.
Legenda o Patorze
Ponadto nadmieniam, że z rodzinnych przekazów pamiętam opowieść o już nie istniejącym na rzece Szkotówce młynie rzecznym Patora. Mama z ciotką opowiadały, że Patora to była taka demoniczna postać. Była to kobieta o siedmiu nogach, posiadała w sobie ciemne i tajemnicze moce, którymi wywierała swój wpływ na mieszkańców Szkotowa i pobliskich miejscowości. Mieszkańcy aby uniknąć działania jej ciemnych sił, omijali to miejsce. Być może dlatego młyn Patora przestał działać. Podobno na tym miejscu nadal działają złe moce, które sprowadziła demoniczna postać zwana Patora. Jak ustalono wyraz Patora jest pochodzenia hiszpańskiego. Wobec tego warto wiedzieć, że na te stare dawne pruskie ziemie prawie równorzędnie z Zakonem Krzyżackim przybył też inny zakon rycerski. Był to w 1231 roku przybyły na podbój Prus i osadzony w Tymawie koło Gniewu hiszpański Zakon Rycerski Kalatrawensów, który w pewnej mierze był zależny od cysterskiej kapituły generalnej. Co prawda jest też blisko gminy Kozłowo miejscowość Tymawa znajduje się ona przy drodze z Januszkowa do Mielna za Sitnem. Tak więc blisko Szkotowa ale jest to już teren sąsiedniej gminy. Tymawa jest to wieś rycerska powstała na 40 włókach w 1328 roku. W latach 1382 – 1384 występuje w jej dokumentach jako sędzia ziemski Albrecht z Tymawy. W latach 1409 – 1411 w czasie wielkiej wojny pruskiej z Zakonem Krzyżackim, jak podano została zniszczona przez Tatarów i Litwinów. Straty wsi oceniono na sześćset grzywien. Być może założycielami tej wsi rycerskiej byli Hiszpanie, którzy mogli pobudować młyn w Szkotowie.
Opracował: Przewodnik Terenowy Turystyczny Ryszard Oswald Bandycki.
OPRACOWAŁ: Ryszard Oswald Bandycki
Zbiór wybranych mazurskich podań ludowych z okolic: Nidzicy, Olsztynka, Ostródy i Szczytna.