Zaloguj

Legendy i wierzenia


O diabelskich kamieniach w Lipowie Kurkowskim, karczmie w Bolejnach i proboszczu z Łyny - bajkowe wyjaśnienie legendy.

2015-05-04 | Wyświetleń: 12338

Wędrując z Bolejn, drogą żwirową przez lasy głębokie, przez wąwozy rozmywane potokami ulew, docieramy do skraju miejscowości Lipowo.

             Zanim dotrzemy do wioski z czerwonymi dachami domów, położonej w malowniczej dolince wokół niewielkiego stawu, każdego wędrującego zatrzyma widok ogromnych głazów leżących od wieków przed miejscowością po obu stronach drogi.

             Miejscowi nazywają je „diabelskimi kamieniami” nie wiedzieć czemu. Może dlatego, że ich ogrom i ciężar sugeruje, że tylko jakieś nadprzyrodzone siły mogły je tu rzucić. Tak je nazywała Pani Eliza z Bolejn, przedwojenna mieszkanka Lipowa, która mówiła mi kiedyś, że nazwę „diabelskie” powtarzali najstarsi mieszkańcy a ona o tym słyszała jeszcze w dzieciństwie.  Dlaczego one są diabelskie nie potrafiła mi wytłumaczyć. Mówiła, że wszyscy tak nazywali je od dawien dawna i już.

...... Gdy kiedyś siedziałem sobie wieczorem na resztkach fundamentów dawnej karczmy w Bolejnach, nieoczekiwanie, z pomocą w wyjaśnieniu pochodzenia diabelskich kamieni przyszły mi....  miejscowe krasnale, kautkami tu zwane. Uganiały się  one za świetlikami tej sierpniowej nocy, gdy te obsiadły kwiaty i trawy wokół  miejscowej świetlicy i tworzyły świetlistą,  zaczarowana aurę.

            Ja jestem takim bajkopisarzem, który czasem odwiedza Bolejny. Lubię wtedy posiedzieć pod grzybkiem w letnią noc, popatrzeć na spadające meteoryty, posłuchać co w trawach piszczy.

 

            Właśnie pewnej sierpniowej nocy udało mi się usłyszeć kłótnie i rozmowy krasnali, które  spierały się o te „Diabelskie kamienie'”. Ja miałem w bukłaczku trochę  nidzickiego miodu pitnego. Wiem, że krasnale lubią go bardzo, więc po cichutku obszedłem otoczenie świetlicy i do kielichów kwiatów wlałem po kilka kropel nidzickiego „półtoraka”. Usiadłem pod rozłożystą lipą i nasłuchiwałem....

 

            Krasnale, jak na aktywne istoty przystało, nałapały sobie świetlików; które są ich przysmakiem i zaczęły sobie popijać nektar z kielichów kwiatów. W tym dniu nektar został wzbogacony moim miodem pitnym, więc te kautki były nader rozmowne.

 

            Z ich rozmów i sporów dowiedziałem się, że „diabelskie  kamienie” to rzeczywiście sprawa sił nadprzyrodzonych. Ponieważ krasnale mieszkają na naszej ziemi od niepamiętnych czasów, to chyba wszystko wiedzą co było kiedyś a nawet co będzie w przyszłości, zatem z uwagą przysłuchiwałem się ich głośnym, piskliwym rozmowom.... A ponoć to wszystko wyglądało tak......

 

                        ...... Dawno, dawno temu, gdzieś w końcu czerwca, do karczmy w Bolejnach przybyło trzech chłopów z Bujak, Żelazna i Maróza, którzy tutaj dawali wytchnienie swoim koniom, gdy wracali z mąką z młyna w Łyńskim Młynie. Mąka była mielona z ostatków zboża z ubiegłorocznych zbiorów, bo żniwa się już powoli zbliżały. Jechali wieczorem, bo upały były okrutne, więc przyszło im stanąć przy karczmie w Bolejnach na odpoczynek. Napoili konie w jeziorze i umieścili przed karczmą w paśniku. Sami udali się do gospody by przepłukać sobie gardła z kurzu, do czego oczywiście najlepiej służy miód pitny.

Konie przed karczmą zachowywały się jakoś niespokojnie i płochliwie.

 Nie zważali jednak na to.

 

 

                                                                      

 

- 2-

Gdy tak sobie we trójkę siedzieli przy bukłaczku  miodu, podszedł do nich dziwny jegomość w cudzoziemskim stroju, czarniawy jakiś, ubrany z francuska i zapytał, czy może się przysiąść.

W ręku trzymał kolejny garniec miodu. Wkrótce wszyscy stali się biesiadnikami i wesołymi kumplami przy stole. Jegomość zaproponował, że może dla rozrywki zagrają w karty.

 Chłopi zgodzili się, lecz gdy nieznajomy przybysz wyjął swoje karty, oni powiedzieli, że zagrają ale kartami od karczmarza.

            I zaczęła się gra.        

Początkowo przybyszowi karta szła dobrze. Już chłopi przegrali po jednym koniu i po dwa worki mąki. Jegomościowi jakoś dziwnie patrzyło z oczu. Można było zaobserwować zielonkawo- czerwoną poświatę. Przybysz szelmowsko uśmiechał się,  gdy kolejna partia była jego wygraną. Po jakimś czasie  jednak „karta się odwróciła” . Teraz nieznajomy stracił wszystko co przedtem wygrał.  Po chwili także wszystkie dukaty, jakie miał przy sobie. W ostatniej rozegranej partii jegomość przegrał  też swój kapelusz. Gdy chłop z Maróza chciał mu zdjąć ten kapelusz z głowy, przybysz postanowił zwiać z karczmy nie oddając go. Ale chłopi byli krzepcy i nie pozwolili na to. Złapali go za  poły surduta, które skrywały, wiadomo co ... A co?  jak myślicie?

Doszło do bijatyki. Chłop z Maróza walnął jegomościa  po głowie, kamionkowym kubkiem po miodzie. O dziwo, kubek  potłukł się na jego głowie, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Tylko, że z rozerwanego kapelusza wyskoczyły dwa rogi...!!!     

Ach ty diabelskie nasienie!!! Chciałeś nas oszukać!!! wykrzyknęli.... zaraz Ci tu kości i kopytka policzymy !!! I  poszły w ruch zydle, misy i inne  ciężkie  przedmioty....

 

             Tak !!! tak,  to był diabeł we własnej osobie. Chciał chłopów  ograć  w karty i podstępem   zabrać ich duszyczki na cyrograf. Nie wiedziało jednak diabelskie biedaczysko, że wśród graczy był chłop, który też był mistrzem gry w karty i do tego najlepszym oszukańcem w całej okolicy. Był on kiedyś żołnierzem. Był nawet na wojnie we Francji i tam poznał wszystkie „ karciane sztuczki”.

 

            Nie mając innego wyjścia, diabeł musiał salwować się ucieczką przez komin. Zanim zniknął w kominku zdążył jeszcze wykrzyknąć, że zemści się za taką konfuzję. Wszak wszystkie diabły w piekle będą się z niego śmiały, że on, „taki specjalista od karczemnych oszustw” dał się  wyprowadzić w pole  zwykłym mazurskim chłopom, którzy na dodatek obili go sromotnie.......

 

                        No i stało się coś bardzo dziwnego......

            Nagle, każdego dnia na rzeczce  Marózce  przybywał jeden ogromny głaz, tak ciężki, że nie sposób było go ruszyć czy przesunąć. W końcu zablokowana rzeczka zaczęła zalewać pola chłopów w Bujakach, Malinowie, Żelaźnie, Bolejnach, Wólce Orłowskiej i pod Marózem. I nijak tych kamieni nie można było usunąć. Chłopi w Łynie i Wietrzychowie też byli pełni obaw, czy i ich nie dosięgnie podobne nieszczęście.

            Wszyscy dziwili się temu zjawisku i wtedy przypomnieli sobie niedawne zdarzenie z diabłem w karczmie w Bolejnach. Biedni chłopi nie wiedzieli co począć. Jak widzimy, gra w karty na pieniądze może przynieść opłakane skutki, lepiej nie oddawać się hazardowym zajęciom.

            Zaczęli zanosić codzienne modły w kościele w Łynie, prosząc niebiosa o pomoc w zdjęciu diabelskiej klątwy. Proboszcz w Łynie, był bardzo dobrym duchownym, kochał swój lud i w codziennych,  gorących  modlitwach prosił Pana Boga o pomoc w usunięciu głazów blokujących rzekę......

            Mijały kolejne dni. Niektórzy zaczęli już wątpić w odmianę losu. Proboszcz z Łyny jednak nie ustawał w modlitwach, odbył z najwierniejszymi pielgrzymkę do świętych miejsc w Gietrzwałdzie i Świętej Lipce.                                                                    

…I w końcu wydarzył się cud.!!!

            Pewnego dnia, w czasie letniej burzy, na niebie pojawiła się nadzwyczajna jasność. Ludzie, nigdy nie widzieli tak cudownego zjawiska. Z nieba dochodziły piękne, srebrzyste i złote promienie, które jednak nie raziły niczyich oczu.

 

                                                                       - 3 -

 Wystąpiły na raz dwie tęcze. Wydłużone pasma chmur na środku nieba przecinały się na krzyż.  Ten przepiękny obraz nieba natchnął wszystkich nadzieją, że ich modły zostały wysłuchane.   Proboszcz z Łyny i najżarliwsi wierni domyślali się, że to pewnie sam Pan Bóg przybył w asyście Archaniołów w ten zapomniany zakątek Mazur. …Burza ciągłymi rozbłyskami ogarnęła całą okolicę.

Teraz sprawę w swoje ręce wziął Pan w Niebiosach i ulitował się nad umęczonym ludem.

 Pan Bóg nakazał Archaniołom nałapać jak najwięcej piorunów z burzy. Ujął je w swoją prawicę i cisnął  w skupisko diabelskich kamieni blokujących rzekę. Potężny grzmot wstrząsnął okolicą. Był tak wielki, że zatrzęsły się dzwonnice w Łynie, Żelaźnie, Nidzicy, Waplewie i Kurkach i dzwony same biły przez minutę, niosąc radosną wieść o boskiej pomocy w likwidacji nieszczęścia.

            Uderzenie  Pana było tak potężne,  że ogromne kamienie poleciały na wiele kilometrów, aż pod Lipowo. Jeden głaz znalazł się nawet między Lipowem a Wólką Orłowską i służy dziś jako element Pomnika Myśliwych. Najdalej poleciał głaz, który leży przy  starej drodze z Żelazna do Łyny,  tej porośniętej lipami, gdzieś w okolicach prastarych dębów, za jeziorem Bolejny.

 Jak wiemy, nadprzyrodzona moc Najwyższego nie ma granic i jego łaska jest udzielana przede wszystkim tym, którzy nie wątpią, którzy żyją według boskich przykazań, pomimo czasami ciężkich doświadczeń i niepowodzeń.

Rzeka uwolniona z  kamiennych okowów, popłynęła wartko swoim korytem, uwalniając pola i łąki z powodziowych zalewów.

 …..Ale.. ale,…to  jeszcze nie koniec, bo wydarzyło się coś nowego!.

Dzieciaki, które często chodziły nad rzeczkę na ryby, już następnego dnia zauważyły duże ławice ryb połyskujących srebrnymi i złotymi łuskami. To były pstrągi, szlachetne i smaczne ryby, których tutaj nigdy nie było. Wszyscy ucieszyli się bardzo z tak boskiego prezentu. Pstrągi występują w niektórych miejscach na Mazurach, w tym w wodach  Marózki do dzisiaj, szczególnie w  jej zaczarowanych, pięknych zakolach o kamienistym podłożu, ukrytych wśród leśnych ostępów.

Kto jest cierpliwy, pracowity i nie zawistny lecz dobry dla innych, będzie miał szczęście i na pewno złowi przynajmniej kilka pstrągów, szczególnie w letnie poranki……

 

            .... Nie ma już karczmy w Bolejnach, wielkie kamienie porosły mchem. Cieszę się jednak, że  udało mi się odnotować jedno z miejscowych zdarzeń i dziś wdzięcznym czytelnikom je przekazuję.

            Każda karczma ma swoje tajemnice i legendy z nią związane. Lubię przesiadywać na kamiennych fundamentach dawnej karczmy w Bolejnach, bo słyszałem,  że na Mazurach to ponoć i kamienie mówić potrafią. Trzeba tylko wsłuchać się  w to, co one szepczą, a raczej co mówią krasnale mazurskie, które mieszkają pod większymi kamieniami lub w korzeniach starych, wiekowych drzew.

            Słyszałem, też, że są one najbardziej gadatliwe w sierpniu, gdy wśród traw pojawiają się  niebieskie świetliki.  W sierpniu na niebie możemy obserwować spadające meteoryty, które są też takimi swoistymi wędrującymi świetlikami,  dla nas  ludzi. Jedne i drugie tworzą zaczarowaną aurę, dla tych, którzy  nie będą spędzać nocy przed telewizorem czy komputerem. Warto chyba w letni wieczór odpocząć  czasami na dworze, aż nas nie zmorzy sen a komary nie staną się zbyt uciążliwe.

            A może i wam przydarzy się posłuchać co szepczą kamienie, co w trawach piszczy.

I jeszcze jedno…

             Miejscowi mieszkańcy Bolejn wiedzą, że gdy zbliża się burza od strony Lipowa, to zapewne będzie gwałtowna i z piorunami. Być może to sam  Pan Bóg  przypomina diabłom o ich klęsce i napomina, aby przypadkiem ktoś nie wpadł na pomysł zabrania kamieni spod Lipowa gdzieś indziej. Wszak one tam leżą z Jego,  boskiej mocy.

                                               Erazm Domański -  bajkopisarz  przypadkowy

                                               Bolejny – Legionowo,   marzec- maj 2015 r.

Erazm Domański

 

Zbiór wybranych mazurskich podań ludowych z okolic: Nidzicy, Olsztynka, Ostródy i Szczytna.

Broch.pl - strony internetowe Olsztyn